Na początku czerwca w lokalnych mediach ukazała się informacja o zaginięciu 53-latka Warszawy. Marek wyszedł z domu na Targówku w środę 5 czerwca około godziny 18 i pojechał w kierunku Piaseczna. Jego żona wiedziała, że miał się rozliczyć z klientem, u którego wykonywał prace tynkarskie. Nie znała nazwiska tego człowieka ani konkretnego adresu. Obie z córką wiedziały jednak, że mężczyzna długo zwlekał z zapłatą i przedstawiał różne powody, dla których nie mógł spłacić ok. 25 tysięcy złotych długu. Marek ucieszył się, gdy klient oświadczył, że w końcu się rozliczy. Budowlaniec miał już podobne doświadczenia i wiedział, że egzekwowanie zapłaty od niewypłacalnego zleceniodawcy może być kłopotliwe i długotrwałe.  

Spotkanie miało być o godz. 19. Monika, żona Marka, zaniepokoiła się, gdy kilka godzin później mąż wciąż nie wracał, a jego telefon milczał. Dzwoniła do niego wielokrotnie, zgłaszała się skrzynka głosowa. Mąż nie robił takich niespodzianek. Zawsze dawał znać, gdy miał się spóźnić bądź zmieniał plany. Nigdy też nie rozstawał się z komórką, którą miał stale naładowaną, bo w samochodzie podpinał ją do prądu. Coś musiało się stać – pomyślała. Kobieta swoim niepokojem podzieliła się z dorosłą córką. Nikola umiała w telefonie sprawdzić, gdzie ostatni raz logował się telefon jej taty. Rodzina miała do siebie zaufanie i stale udostępniali sobie swoje lokalizacje. W tej sprawie ta wiedza okazała się kluczowa. 

Zobacz wideo 37-letnia Ewelina siedzi za „głowę”. „Chciałabym zakończyć swoją mękę wywiadem”

Auto Marka D. namierzyła córka

– Dziewczyna świetnie sobie poradziła, weszła w aplikację samochodu i ustaliła, gdzie znajduje się toyota, którą jej ojciec pojechał na spotkanie. Udała się z chłopakiem do miejscowości Pilawa i faktycznie znalazła auto. Stało przy kapliczce. Było otwarte, a kluczyki znajdowały się w środku. Po ojcu ani śladu – relacjonował mi jeden z funkcjonariuszy, którzy zostali zaangażowani w sprawę. Podejrzewano, że mężczyzna mógł się źle poczuć i wyjść z samochodu. Na miejsce natychmiast przyjechało kilka radiowozów, do pomocy zaangażowano psy tropiące, które miały pomóc w odnalezieniu 53-latka w okolicznych lasach. Poszukiwania trwały do świtu. Bez skutku. 

Żona Marka następnego dnia zgłosiła zaginięcie. Martwiła się o niego, chorował na cukrzycę i nadciśnienie, przyjmował na stałe leki, które zostawił w mieszkaniu na warszawskim Targówku. Z danych przekazywanych mediom przez policję wynikało, że poszukiwany jest wysoki, waży około 80 kilogramów, nosi okulary, siwe włosy zaczesuje na bok. Wychodząc z domu, zabrał ze sobą portfel, teczkę z dokumentami, karty płatnicze na swoje dane i prawdopodobnie jakąś gotówkę. Żadnej z tych rzeczy nie ujawniono w jego toyocie, zwykle trzymał je przy sobie.  

Podczas poszukiwań 53-letniego Marka D. policjanci opublikowali jego zdjęcie GAZETA.PL

„W chwili zaginięcia ubrany był w beżowe buty typu mokasyny, niebieskie spodnie jeansowe i niebieską koszulę z krótkim rękawem z napisem Timberland” – informowali policjanci na stronie Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie, dodając, że sprawa jest pilna.

Dzięki nawigacji z samochodu udało się odtworzyć trasę, jaką Marek pokonał od wyjścia z domu. Tak ustalono miejsce spotkania ze zwlekającym z zapłatą klientem. System zarejestrował, że auto na kilka godzin zatrzymało się w miejscowości Solec, w gminie Góra Kalwaria.

Policjanci już mieli wychodzić z domu

Kilku funkcjonariuszy odwiedziło miejsce, w którym stał duży, niewykończony dom, bez ogrodzenia, z deskami zamiast drzwi. Jeden z mundurowych dostał się do środka. Na pierwszy rzut oka nie było tam nic ciekawego. Jakieś tynki, zaprawy, kartony, sprzęt. Jednak w pomieszczeniach było bardzo czysto, podejrzanie czysto jak na teren budowy. Policjant miał już kończyć tzw. penetrację terenu, gdy pod schodami zauważył czarn± folię. Gdy podszedł bliżej, zobaczył na bielutkiej ścianie czerwone plamy, a spod folii ukazał mu się fragment obciętej ludzkiej ręki, a właściwie kikut bez dłoni. Podniósł delikatnie przykrycie i znalazł ciało mężczyzny bez głowy. Zwłoki odziane były w niebieską koszulkę, jeansy i mokasyny.

Do zabójstwa doszło na budowie domu we wsi SolecDo zabójstwa doszło na budowie domu we wsi Solec GAZETA.PL

Dopiero kilkanaście minut później udało się odnaleźć brakujące części ciała ofiary, które sprawca najprawdopodobniej nieudolnie próbował spalić w wiadrze. Wszczęto alarm, bo morderca wciąż był na wolności i mógł planować ucieczkę. 

Okazało się, że 45-letni mieszkaniec Konstancina-Jeziorny nigdzie się nie wybierał. Policjantom osobiście otworzył drzwi.  Zastali go w domu o świcie, świadkami była trójka dzieci i przerażona małżonka. Funkcjonariusze przeszukali mieszkanie w poszukiwaniu dowodów zbrodni. W toalecie, w dziurze w ścianie, ukryte były dokumenty Marka i młotek. Żona podejrzanego była w szoku, gdy policja pytała ją, co wie na temat zabójstwa w domu, który z mężem budowali na kredyt. Nie wiedziała, że mają problemy z płynnością finansową, że nie stać ich na opłacenie robót. Mąż nigdy się nie skarżył, nikt też nie ścigał ich w związku z zadłużeniem. W dniu, w którym miał zginąć Marek, podejrzany zachowywał się normalnie, wieczorem wziął prysznic i położył się spać koło żony.  

Marcin Z. został zatrzymany. Wysoki, postawny, silny. Ostatnio jeździł tirami po Europie – trzy tygodnie był w trasie, a potem tydzień w domu. Oddawał się wtedy pracom na budowie, zajmował dziećmi, rozwoził do przedszkola i szkoły. Wzorowy, zaangażowany ojciec – tak o nim mówili. Całkiem niedawno przeszedł na emeryturę. Wcześniej kilkanaście lat służył jako policjant w wydziale konwojowym Komendy Stołecznej Policji. Rozmawiał z niejednym zatrzymanym, może myślał, że mu się upiecze? Zrobił na policjantach wrażenie wyluzowanego, jakby nie rozumiał, co teraz go czeka. 

Opowieść Marcina Z.

W prokuraturze w Piasecznie usłyszał zarzut dokonania zabójstwa Marka D. w wyniku „motywacji zasługującej na szczególnie potępienie”. Do zarzutu się nie przyznał. Złożył nawet wyjaśnienia, w których twierdził, że rozliczył się z panem Markiem i gdy się żegnali, tynkarz był cały i zdrowy. Przekonywał śledczych, że widział potem auto pokrzywdzonego zaparkowane na poboczu, ale nie interesował się jego planami. Potrzebował czasu, by zorientować się, że poćwiartowane zwłoki w jego domu, tuż po spotkaniu, na którym miał się rozliczyć z ofiarą, to dowody, które nie będą wymagały szczególnych wysiłków od śledczych, by na resztę życia posłać go do więzienia. Podczas kolejnych wyjaśnień, o które sam poprosił, powiedział „jak było naprawdę”. Zapewniał, że z budowlańcem był rozliczony dużo wcześniej.  Mówił, że płacił w gotówce wszystkim wykonawcom i nie brał faktur, bo jest „ufny”, a poza tym tak było taniej. Feralnego dnia spotkał się z tynkarzem, żeby wytknąć mu niedoróbki, jakie odnotował. Marek miał rzekomo protestować przed poprawkami i oświadczyć, że jeśli Marcin Z. oczekuje dodatkowych działań, będzie musiał zapłacić o podatek więcej, czyli tyle, co „na fakturze”. Podejrzany twierdził, że wykonawca był wobec niego bardzo „cwaniakowaty” i niemiły. Wtedy 45-latkowi puściły nerwy. Popchnął pokrzywdzonego, a gdy ten w odwecie chciał mu oddać pięścią, sam został kilkukrotnie uderzony. Podejrzany zapewniał śledczych, że pan Marek ofiarą stał się przypadkowo, że po prostu upadł na podłogę i przestał się ruszać. – Nie planowałem tego zabójstwa, jest mi przykro – mówił tuż po tym, jak opisał moment cięcia ciała piłką ręczną i próbę spalenia zwłok. Nieoficjalnie ustaliłam, że Z. pojechał po palnik do marketu budowlanego, gdy „zmęczył się” piłowaniem ciała ofiary.  

Gdy zapadł zmrok, Marcin Z. poddał się. Nie miał pomysłu, co zrobić z pokrzywdzonym, bo próby zacierania śladów zbrodni okazały się chybione. Mężczyzna zawinął ofiarę w folię i ukrył pod schodami. Zabrał pokrzywdzonemu telefon komórkowy, który rozgniótł i wyrzucił w lesie. Potem wsiadł do jego samochodu i zaparkował w miejscowości Pilawa, skąd pieszo wrócił na budowę i stamtąd dopiero do domu. Teczkę z fakturami i dokumenty pana Marka zabrał ze sobą, wiedział, że to są dowody, które trzeba zniszczyć. Nie zdążył.

Marcin Z. porzucił auto ofiary w Pilawie i pieszo wrócił na miejsce zbrodniMarcin Z. porzucił auto ofiary w Pilawie i pieszo wrócił na miejsce zbrodni MAPS.GOOGLE.PL

W oczekiwaniu na opinię biegłych

Sprawa Marcina Z. była dla śledczych z Piaseczna kłopotliwa, bo jego małżonka okazała się być pracownikiem warszawskiej prokuratury, z tego samego okręgu. W związku z tym przeniesiono śledztwo do jednostki możliwie najbardziej odległej, by uciąć podejrzenia o stronniczość, zanim w ogóle się pojawiły. Obecnie śledztwo nadzoruje Prokuratura Rejonowa w Wołominie. – Wobec sprawcy zastosowano środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania. W sprawie zlecono przeprowadzenie sekcji zwłok, która odbyła się w dniu 20 czerwca 2024 r. Po sporządzeniu przez biegłego z zakresu medycyny sądowej opinii możliwe będzie przekazanie informacji na temat mechanizmu śmierci ofiary – przekazał nam prokurator Norbert Woliński, rzecznik Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga w Warszawie, pod którą podlega wołomińska jednostka. Kluczową informacją, którą biegli z zakładu medycyny sądowej będą musieli ustalić, jest odpowiedź na pytanie, czy 53-latek faktycznie zmarł od uderzeń w głowę, czy sprawca pociął go piłą, gdy ten jeszcze żył? 

– Z uwagi na konieczne do wykonania w sprawie, trudnej i złożonej dowodowo, czynności procesowe, dobro prowadzonego postępowania nie pozwala na udzielenie na obecnym etapie bardziej szczegółowych informacji o sprawie – podkreślił prok. Woliński. 

W sprawie zostanie zlecona także obserwacja psychiatryczna sprawcy. Biegli będą musieli ustalić, czy Marcin Z. wiedział, co robi i jakie będą tego konsekwencje; czy podejrzany działał pod wpływem silnego wzburzenia emocjonalnego; czy mógł w tamtym momencie postąpić inaczej. Eksperci będą też szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego zabił? Sytuacja sporu z Markiem D. mogła być przecież tylko iskrą, która odpaliła wściekłość Marka Z. na wszystko, co go dotychczas gniotło. Ciężka praca, trójka dzieci, problemy zdrowotne żony, wysoki kredyt hipoteczny… Jeśli jednak Z. nie miał ograniczonej poczytalności i nie jest chory psychicznie, grozi mu kara dożywotniego pozbawienia wolności.

OSKARŻAM - cykl kryminalny Gazeta.plOSKARŻAM – cykl kryminalny Gazeta.pl Grafika: Marta Kondrusik

Udział
© 2024 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.