Czy są na to szanse? Kilka dni temu Michael Waltz, doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego, przyznał, że jego szef przygotowuje się do spotkania z Władimirem Putinem (co ma być poprzedzone rozmową telefoniczną obu przywódców). „Wszyscy wiedzą, że wojna musi zakończyć się dyplomatycznie”, ocenił polityk w rozmowie z telewizją ABC.

Marzenie ściętej głowy

Waltz zaznaczył przy tym, że Kijów musi najpierw powstrzymać rosyjskie natarcie i tym sposobem wzmocnić własną pozycję negocjacyjną. „Ważne jest ustabilizowanie linii frontu, abyśmy zaczęli osiągać jakieś porozumienie”, mówił amerykański kongresmen.

Trudno się z nim nie zgodzić – stabilizacja frontu ma kluczowe znacznie. Nie dlatego, że Rosjanie prą do przodu jak szaleni, a ukraińska obrona się pruje; z taką sytuacją nie mamy i nie będziemy mieli do czynienia.

Ale rosyjskie punktowe pełzanie po pierwsze daje Moskwie nadzieję, że w którymś momencie uda się ruszyć z kopyta (bo Ukraińcy pękną), po drugie, pozwala realizować ograniczone cele „spec-operacji”, w tym przypadku tworzy perspektywę przejęcia w ciągu kilku miesięcy kontroli nad całym obwodem donieckim. I po trzecie wreszcie, kolejne zdobycze – choć symboliczne – dają iluzję sprawczości i siły Rosji oraz jej armii. Na Kremlu kalkulują, że świat się na to nabierze i będzie naciskał na Kijów, by kończył wojną nawet na niekorzystnych dla siebie warunkach. Tak czy inaczej, sytuacja, w której inicjatywa operacyjna należy do Rosjan, usztywnia Moskwę. Zabetonowanie frontu na całej jego długości urealniłoby postawę i oczekiwania Kremla, co faktycznie działałoby na korzyść Ukrainy.

Tyle że tego nie da się zrobić w 30 dni…

Wymuszenie pokoju siłą

Skoro Ukraina nie może zmusić Federacji do rozmów, a Rosja (na razie) rozmawiać nie chce, pole działania Trumpa się zawęża. Ukraińcy wierzą, że nowy prezydent USA nie zgodzi się na układ, który w oczach opinii publicznych uczyni go tym słabszym. Spodziewają się polityki „wymuszenia pokoju siłą”. Nie wykluczałbym takiego scenariusza, ale chłodno patrząc, sądzę, że najpierw Waszyngton będzie forsował niezbyt korzystne dla Ukrainy rozwiązania. Dopiero gdy Rosjanie uznają je za mało kompromisowe i powiedzą „nie!”, Stany „uderzą ręką w stół”.

Uderzą dosłownie? Jesienią 2022 roku administracja Joe Bidena zagroziła Moskwie, że siły zbrojne USA zniszczą rosyjską armię w Ukrainie, jeśli Kreml zdecyduje się na użycie broni jądrowej (co wówczas, w obliczu koszmarnych klęsk na froncie, Rosjanie rozważali). Tak jak wtedy, tak i obecnie potencjał USA pozwoliłby na zadanie Rosji dotkliwego ciosu bez sięgania po „atomówki”. Teraz byłoby to nawet łatwiejsze, zważywszy na postępującą degradację techniczną rosyjskiej armii. Dość zauważyć, że „po drodze” utraciła ona wiele najcenniejszych aktywów, w tym sporo systemów przeciwlotniczych S-400. Innymi słowy, w zasięgu Trumpa stoi potężny kij – prezydent nie musi go używać, wystarczy, by nim pogroził. Ale czy ma dość charyzmy, by zagrać z Rosjanami tak ostro i va banque? Szczerze wątpię.

Inny sposób na „wymuszenie pokoju siłą” to rozbudowa potencjału ukraińskiej armii (ZSU). Dziś liczy ona ponad 900 tys. żołnierzy. Sporo, zważywszy na fakt, że kontyngent rosyjski w Ukrainie to 600 tys. ludzi, a łącznie w konflikt zaangażowanych jest 800 tys. Rosjan. Problem w tym, że sprzętu przyzwoitej jakości starcza dla połowy personelu ZSU. Reszta służy w „gołych” brygadach o nikłej wartości. Uzbrojenie zza oceanu by to zmieniło, ale… Jak wylicza Ołeksandr Kowalenko, ukraiński analityk militarny, każdym stu tysiącom żołnierzy należałoby przydzielić 1,4 tys. czołgów, cztery tysiące wozów bojowych i półtora tysiąca sztuk artylerii. Taka siła zdziałałaby „cuda”, lecz jej uruchomienie to wymagające zadanie nawet dla USA. Na znacznie dłużej niż 30 dni, a sama groźba dozbrojenia Ukraińców pewnie by tu nie wystarczyła.

Żołnierz tylko zużywa, nie produkuje

To może presja ekonomiczna? Trudno oprzeć się wrażeniu, że kwestia ponownego dopuszczenia Rosji do pełnej wymiany gospodarczej jest dla Kremla ważna. Problem w tym, że gdyby na to pozwolić, Federacja w ciągu kilku-kilkunastu lat odbudowałaby zdolności zdegradowanej armii. A wówczas los sąsiadów Rosji – nie tylko Ukrainy – znów byłby zagrożony. Zachód, a więc i USA, musi tę okoliczność brać pod uwagę. Obrazowo rzecz ujmując, grać z Moskwą tak, by ta nie zmieniła podarowanej marchewki w kij.

Niemniej pole do gry istnieje. Wojna spauperyzowała rosyjskie społeczeństwo. Zrodziła „wyspowych beneficjentów” – pracowników zbrojeniówki, weteranów i rodziny poległych; wszyscy oni otrzymują pieniądze, o których kiedyś mogli pomarzyć. Ale reszta zbiedniała i wciąż biednieje. A weźmy pod uwagę strukturę rosyjskiej gospodarki – fakt, iż niezależnie od nominalnych form własności większość podmiotów zależy od państwowego garnuszka. Tymczasem oszczędności państwa zostały wydrenowane. Fundusz przyszłości – państwowa kasa na „czarną godzinę” – zmniejszył się o połowę. I wciąż mu ubywa.

Parametry jak PKB czy bezrobocie mogą sugerować, że wszystko jest w porządku, ale przyjrzyjmy się uważniej. Bezrobotnych jest niewielu, bo wojsko ściągnęło z rynku mnóstwo najwartościowszego potencjału demograficznego. Wojowanie to też praca, w Rosji wyjątkowo opłacalna, tylko jaka jest jej wartość dodana? Żołnierz tylko zużywa, nic nie produkuje. Podobne zależności obserwujemy przy okazji pompowania PKB. Jego wzrost wynika ze zwiększonej aktywności zakładów zbrojeniowych, ale ich urobek w miażdżącej większości przepalany jest w Ukrainie. Dosłownie przepalany.

Czy Trump przekona sojuszników?

I można by tak długo, dość skonkludować, że rosyjska gospodarka z trudem dyszy. A zarazem 300 mld dolarów – jako zamrożone aktywa banku centralnego – „leży” na Zachodzie. To znacznie więcej niż Moskwa wydała dotąd na wojnę w Ukrainie (na co poszło 200 mld dol.), dość, by – patrząc z perspektywy interesów Putina i reżimu – zapewnić Rosji miękkie lądowanie po wojennej zawierusze.

No więc gdyby zagrozić Moskwie przepadkiem tego majątku? Przymiarki czyni już teraz administracja Bidena, starają się przekonać europejskich sojuszników do przeniesienia tych 300 miliardów na konto powiernicze, które zostałoby odmrożone wyłącznie w ramach porozumienia o przerwaniu wojny Rosji z Ukrainą. Moskwa dostałaby czytelny sygnał: „Jeśli chcecie odzyskać pieniądze, musicie przyjść i rozmawiać”.

Jak wynika z informacji CNN, inicjatywa ta została skonsultowana z otoczeniem Trumpa – z Marco Rubio, który ma być sekretarzem stanu oraz ze wspomnianym na wstępie Michaelem Waltzem. Według źródeł redakcji Trump także miał poprzeć taką strategię, przekonany, że szybko doprowadzi ona Rosjan do stołu negocjacyjnego.

Problem? Jeden; 280 mld aktywów spoczywa w europejskich instytucjach finansowych, tylko 20 mld pozostaje w bankach z siedzibą w USA. Tymczasem sojusznicy Waszyngtonu nadal mają wątpliwości co do legalności takiego rozwiązania. Owszem, zgodzili się już na wykorzystanie na rzecz Ukrainy odsetek od zamrożonych rosyjskich inwestycji, ale bazowego majątku tykać nie chcą. Czy Trump ich do tego przekona?

Udział
© 2025 Wiadomości. Wszelkie prawa zastrzeżone.